Na dworze ostatnio wciąż ciepło, na targach warzywa i owoce kuszą kolorami a widmo zbliżających się upałów i urlopów każe zweryfikować adekwatność letniej garderoby. W takich okolicznościach każdy chyba stara się, choćby chwilowo, ale jednak nieco odchudzić codzienną dietę. Inna sprawa, że po tak długiej zimie i kaprysach wczesnowiosennej pogody organizm aż prosi się o porcję witamin w miejsce kolejnego ciastka, mięsa w sosie czy talerza makaronu. No, chyba że mowa o zimnym makaronie z truskawkami!
Co jednak zrobić, jeśli za klasycznymi sałatkami po prostu nie przepadamy lub nie jesteśmy w stanie się nimi najeść na tyle, by już po godzinie nie przeszukiwać w desperacji zawartości lodówki i wszystkich szafek kuchennych? Sama do wielkich miłośników sałatek nie należę, a jakże modna dzisiaj wizja odżywiania opartego głównie na surowych warzywach i listkach sałaty, Boże uchowaj – bez dodatku jakiegokolwiek sosu, nieodmiennie jawi mi się jako zupełnie niezrozumiałe uprzykrzanie sobie życia. Cóż zrobić mają zatem osoby, takie jak ja, które warzywa najbardziej lubią po obróbce termicznej, uwielbiają sos majonezowy i w ogóle nie wyobrażają sobie obiadu bez czegoś sytego, choćby w postaci ziemniaka? Napewno nie załamywać rąk, a zwyczajnie pogodzić się z potrzebami swojego organizmu i … sięgnąć do przepisów kuchni przedwojennej! Standardowy bowiem jadłospis sprzed stu z górką lat składał się przecież ze wszystkich tych rzeczy, których dziś dietetycy każą unikać jak ognia – były zatem potrawy pełne glutenu, cukru, tłuszczu, laktozy, a jednak społeczeństwo wcale nie było znowu jakoś szczególnie otyłe. Oprócz tych wszystkich bowiem rzeczy, podstawą bardzo zróżnicowanej wówczas w gruncie rzeczy diety, były przede wszystkim sezonowe warzywa i owoce, które choć podane w sycącej formie, były mimo wszystko posiłkami pełnowartościowymi i nieprzetworzonymi. Począwszy zatem od deserów opartych na świeżych owocach a skończywszy na zupach-kremach z dostępnych akurat w sezonie warzyw, darów natury spożywało się dużo i to wcale nie w jakoś specjalnie odchudzonej formie.
Same sałatki były również w kuchni obecne, jednak nie oszukujmy się – nigdy nie należały one do podstawy diety Polaków i nie budziły szczególnego entuzjazmu. Do wyjątków należą naturalnie sałatki “konkretniejsze” – z ziemniakami, majonezem, z rybą. Takie, którymi można się po prostu najeść – i to ze smakiem! Ciekawostką jest, że w dwudziestoleciu międzywojennym zyskiwały na popularności koncepcje odżywiania jarskiego – czy to z medycznej konieczności, czy z pobudek moralnych nie możemy wegetarianizmu postrzegać jako odkrycia naszych czasów.
„(…) Jest, nakoniec, kategorja ludzi, coraz liczniejsza, którzy ryb tak samo, jak i mięsa, nie jadają. Są to jarosze, dobrowolni i mimowolni. Pierwsi z nich stosują dietę jarską z przekonania, bądź to z pobudek moralnych, (…) Bodaj, że znacznie od nich liczniejsi są jarosze przymusowi, ci, którym dieta jarska jest przepisana przez lekarza, jako kompensata, za popełnione nadużycia w jedzeniu i piciu, nadużycia, do których my Polacy, specjalnie jesteśmy skłonni.”
Elżbieta Kiewnarska, 1927
Taką właśnie sałatką jest ta dzisiejsza – wiosenna, proponowana przez Elżbietę Kiewnarską na łamach broszury magazynu “Bluszcz” jeszcze w 1928 roku. Niedługo po odkryciu istnienia witamin oraz wraz ze wzrostem popularności odżywiania “hygenicznego”, coraz więcej pań domu wprowadzało sałatki do codziennej diety. I tak w sałatce wiosennej znajdziemy wszystko, na co na przednówku tak bardzo się czeka – młode ziemniaczki, szparagi, fasolkę, cieszący świeżym zapachem koperek. Dzięki dodatkowi jaj na twardo i rzeczonych ziemniaków, sałatka stanowić może zupełnie samodzielny posiłek – nawet do zabrania ze sobą do pracy czy na uczelnię.
Tak przygotowaną sałatkę można podać z jeszcze ciepłymi ziemniaczkami lub po ostudzeniu – na zimno. Najlepiej oczywiście smakować będzie z sosem przygotowanym na bazie domowego majonezu (przepis tu: klik), jednak również i w wersji ekspresowej – wykorzystując gotowy majonez ze słoiczka, będzie smakować nawet osobom, które sałatki zazwyczaj omijają szerokim łukiem.
- Pęczek zielonych szparagów
- ok. 400 g zielonej fasolki
- 8-10 młodych kartofli
- ok. 5 jaj
- Zielona sałata
- Zielony groszek
- Jajka ugotować na twardo i pokroić w ćwiartki. Fasolkę, szparagi, groszek oraz ziemniaki ugotować w osolonej wodzie lub w parowarze, odcedzić i pokroić na mniejsze kawałki. Należy pamiętać, by wszystkie warzywa gotować na tyle krótko, by straciły surowość ale zachowały ładny kolor i jędrność. Sałatę umyć i porwać w paski, najlepiej dopiero przed podaniem.
- Przygotować sos majonezowy na bazie domowego majonezu (przepis w linku we wpisie) lub gotowego. Kilka łyżek rozrobić do odpowiedniej konsystencji dodając sok z cytryny, śmietanę lub jogurt naturalny.
- Wszystkie składniki ułożyć na talerzu i polać sosem majonezowym. Sałatkę podawać można na ciepło lub zimno.
1 komentarz
Ola
16 czerwca, 2018 at 11:22Zrobiłam dzisiaj i jak nie lubię zbytnio sałatek – ta wyszła wspaniała! Napewno będzie u mnie jeszcze nie raz!